tylko umarli widzieli koniec wojny
Opis. (1) Róża, młoda żona Juliusza Zborskiego, traci wszelką nadzieję na powrót męża z obozu koncentracyjnego. Wiąże się ze swym zwierzchnikiem, profesorem Stęgieniem. Niestety, wkrótce, wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu, Juliusz wraca do domu. Jest wrakiem człowieka, chory, wyniszczony, niemal niezdolny do normalnego życia.
- Zima w tym roku nas nie zaskoczy - twierdzą drogowcy. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad w związku z wcześniejszymi opadami śniegu, wprowadziła stan zimowej gotowości na 18 tys
Saddam Husajn zrobi wszystko, by opóźnić marsz amerykańskich wojsk na Bagdad. A potem zmieni miasto w Stalingrad Mezopotamii.
Nieoczekiwana porażka unijnej dyrektywy o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym to efekt sprzeciwu Niemiec. Nowe prawo, które miało sprawić, że twórcy zaczną zarabiać więcej na
Umarli się nie bronią – zadanie poboczne w grze komputerowej Wiedźmin 3: Dziki Gon. Geralt szuka w nim kosztowności ukradzionych z cmentarzyska. Aby rozpocząć zadanie należy udać się do nieodkrytego miejsca położonego na północny zachód od wsi Stegny (znacznik „Ukryty skarb”). Gdy Geralt tam przybędzie, zastanie obóz dezerterów o poziomie 9. Po ich pokonaniu wiedźmin
nonton film love lesson 2013 sub indonesia. Mówi się, że Rosja jest izolowana na całym świecie z powodu swojej brutalnej wojny napastniczej. Tak nie jestW ONZ szereg państw wstrzymało się przy głosowaniu potępiającym agresję na Ukrainę, w tym te najliczniejsze – Chiny i IndieZachód i NATO wcale nie są tak zjednoczone przeciw Putinowi, jak czasem się to przedstawia. Przykładem pęknięć są Turcja i WęgryBędący bliskim sojusznikiem USA Izrael nie uczestniczy w sankcjach ani nawet retorycznie nie wspiera UkrainyWięcej informacji znajdziesz na stronie głównej OnetuPierwsza nieścisłość – mówi się, że Rosja jest izolowana na całym świecie z powodu swojej brutalnej wojny napastniczej. Tak nie jest, że 35 rządów, reprezentujących 4,052 mld ludzi, wstrzymało się od głosu na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ 2 marca, zachowując tym samym neutralność wobec Putina. W kolejnym głosowaniu 24 marca, a więc już po tym, jak świat obiegła informacja o atakach na oddział położniczy w Mariupolu, już nie mniej, ale trzy państwa więcej nie chciały potępiać wojny nich są Indie, największa demokracja na świecie z populacją liczącą prawie 1,4 mld ludzi. Minister spraw zagranicznych Indii Subrahmanyam Jaishankar i minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow spotkali się ponownie w ostatni weekend. Ławrow, po tym jak przyjął go premier Modi, powiedział: – Jesteśmy przyjaciółmi. Doceniamy, że Indie patrzą na tę sytuację całościowo, a nie spraw zagranicznych Indii Subrahmanyam Jaishankar i minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow - SHAMIL ZHUMATOV / PAPRządowi Modiego to się opłaca. Rosyjska ropa płynie teraz po korzystniejszych stawkach. Poza tym Indie kupują od Rosji prawie połowę swojego sprzętu część artykułu pod materiałem i 16 innych państw afrykańskich również nie sprzeciwiło się Radzie Bezpieczeństwa ONZ nawet Zjednoczone Emiraty Arabskie, najbliższy partner USA w świecie arabskim, wstrzymały się od głosu. W tym regionie świata nieliczni porównują wojnę Putina z kampanią George'a W. Busha w Iraku, która również naruszyła prawo w NATODruga nieścisłość – Zachód i NATO są zjednoczone w walce przeciwko Putinowi. Tak też nie jest. Przy bliższym spojrzeniu można dostrzec przykład Turcja, członek NATO, nie uczestniczy w uzgodnionych sankcjach gospodarczych. Erdogan nie postrzega siebie jako antyputinowskiego bojownika, ale jako członek UE, gdzie w niedzielę premier Viktor Orbán wygrał wybory parlamentarne ze swoją narodowo-konserwatywną partią Fidesz zaskakująco wyraźną przewagą głosów, również nie chcą psuć stosunków z Putinem. Uczestniczą w sankcjach gospodarczych, ale nie udzielają pomocy wojskowej rządowi w Kijowie. Inne państwa UE również nie mogą dostarczać broni do Ukrainy przez terytorium Węgier. Rozumowanie Orbana wygląda w ten sposób – nie ponosimy żadnej odpowiedzialności moralnej wobec Ukrainy i nie musimy się usprawiedliwiać przed narodem ukraińskim, ale przed Węgier Viktor Orban - PAP/EPA/ZOLTAN FISCHER / HUNGARIN PRIME MNISTER OFFICE / HANDOUTIzrael, tradycyjnie jeden z najbliższych sojuszników USA, dystansuje się od Zachodu także w kwestii Putina. Ani nie wspiera retorycznie Ukraińców, ani nie uczestniczy w sankcjach gospodarczych. Premier Naftali Bennett wydał skromne oświadczenie, które Putin może uznać za aprobatę – "Izrael podziela międzynarodowe zaniepokojenie poważną eskalacją konfliktu w regionie i ma nadzieję, że uda się znaleźć dyplomatyczne rozwiązanie".Nawet Niemcy – o czym wszyscy w tym kraju wiedzą – nie spieszyły się z rezygnacją z Nord Stream 2 i dostarczaniem Ukraińcom sprzętu wojennego. Nawet podczas swojej inauguracyjnej wizyty w Waszyngtonie dwa miesiące temu Olaf Scholz nie był w stanie wypowiedzieć się jednoznacznie w żadnej z tych dziś ogłoszony przez kanclerza – z opóźnieniem i pod naciskiem amerykańskim – "historyczny przełom" nie dotyczy najważniejszych stosunków gospodarczych z Rosją, czyli sektora energetycznego. Rządzący w Berlinie nie chcą angażować się w embargo, ponieważ wtedy Niemcy narażałyby nie tylko swoje uczucia, ale i dobrobyt. Widać, że rząd bardziej boi się recesji niż zbrodni wojennych Putina w – Rosja nie znajduje się w komfortowej sytuacji geopolitycznej, ale sytuacja Putina nie jest też beznadziejna. Utrzymuje go sieć zależności politycznych i ekonomicznych, zręcznie przędzona przez dziesięciolecia. Platon nie mógł znać Putina, ale podejrzewał, że dla potężnych wojna i pokój nie są kategoriami moralnymi, lecz kategoriami władzy i polityki, gdy mówił "tylko umarli widzieli koniec wojny".Szef serwisu informacyjnego The PioneerŹródło:The PioneerData utworzenia: 4 kwietnia 2022, 12:07Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie znajdziecie tutaj.
Po co księdzu Gra o Tron? Tak, jakby nie miał brewiarza… A jednak jest jeszcze kilka tematów, kilka idei wartych rozpatrzenia. Jak dziś wrócić do tamtych czasów, gdy Wielki Post nie był tylko czasem postanowienia, że będę oglądać mniej filmów na internecie i odstawię orzeszki, lecz był czasem przednówka, gdy ludzie nieraz głodowali i marli z głodu? Gdy zima była wąską bramą, stromą ścieżką? Jak przypomnieć sobie, że ogień, lód, powietrze, ziemia, słońce i wiosna, taka, jak dzisiejsza to nie tylko stany fizyczne materii, ale potężne symbole, starsze jeszcze niż nasz gatunek? Jak obudzić w sobie pewność co do tego, że życie jest Tajemnicą? Że mieszczą się w niej i Bóg, i człowiek, i świat niepojęty. Jak pojąć świętą i trudną drogę modlitwy? Mówienia i milczenia wobec Trójcy i Jej świętych. Jak uzmysłowić sobie straszną grozę wojny? Że na niej wszyscy przegrywają, a tylko umarli widzieli jej koniec? Jest marzec, miesiąc partyzantów, żołnierzy armii, którą Herbert porównał do kwitnącej tarniny, która sama jedna, na przekór pogodzie, wyrywa się na czele przedwiośnia, a jej kwiatki szybko giną. Otóż gdyby żołnierze ci stanęli przed nami, myślę, że najwięcej mieliby do powiedzenia o tym, jak straszną grozą jest wojna. Więc takie rzeczy i jeszcze więcej – są u Martina. W serialu owszem, mniej i przyćmione, od piątego sezonu nawet bardzo. Ale wciąż tam są. Pytania, symbole, idee. Rzeczy, z którymi się zgadzam i takie, przeciw którym protestuję. Krzepiące i oburzające. Budzące duszę. Dlatego piszę książkę o teologii w Grze o Tron, mam już nawet kilka rozdziałów. Zobaczymy, czy ten mój protest przeciw prozie naukowej, gdzie przypisów (nie zawsze dobrych) jest więcej, niż sensu, kogoś zainteresuje. W każdym razie to dobry przerywnik w pracy nad doktoratem, który z natury rzeczy zadowolony anioł postawi na odpowiedniej półce w Czyśćcu, by duszom tam cierpiącym nie było za lekko. *** Na koniec jeszcze o blogu. Zmieniłem obrazki, do lata będzie się wyświetlał Wyspiański. Posty odtąd będą publikowane z czytaj dalej, dla łatwiejszej nawigacji. Wreszcie kończą się moje problemy techniczne z laptopem i będzie pewnie więcej publikacji na blogu, czas przede wszystkim na kolejne traktaty, o kazaniach dla dzieci, o krzyżakach, o teoriach spiskowych i mój ulubiony, o chwale. Na moim drugim blogu zaś, tutaj, powinny częściej pojawiać się tłumaczenia, opowiadania, recenzje. Jutro na przykład recenzja o teologii serialu Ślepnąc od Świateł. W środę popielcową zaś an tym blogu będzie kolejny odcinek o zmysłach w Biblii – tym razem o smaku, bo w końcu zaczynamy Post.
Dla wielu mieszkańców Górnego Śląska II wojna światowa zaczęła się wprawdzie dopiero w styczniu 1945 roku, ale wcale nie skończyła się w maju. Wobec tych, którzy byli Niemcami, lub za Niemców zostali uznani, nowe władze podjęły działania, które same określały jednoznacznym i zrozumiałym neologizmem „odniemczanie”. Przede wszystkim chodziło o usunięcie Niemców z tego kawałka ziemi, która już na zawsze miał zostać etnicznie czysto polski. Etapem pośrednim dla nich – jeszcze na obszarze Śląska – były tak zwane obozy pracy. Zorganizowano nierzadko za tymi samymi drutami i w tych samych barakach, w których jeszcze kilka miesięcy wcześniej Niemcy więzili Polaków, Żydów czy Rosjan. Elementami "odniemczania" było także konsekwentne usuwanie wszelkich śladów niemieckości, zwłaszcza niemieckojęzycznych napisów. Odkuwano je nawet z przydrożnych kamiennych krzyży i nagrobnych pomników. W końcu ludzie noszący niemieckie imiona i nazwiska, którym pozwolono zostać, musieli je zmienić na polskie. Bolesne wspomnienia Piotr Miczka Coraz mniej jest tych, którzy potrafią opowiedzieć, czego wtedy doświadczyli. Świadkami tamtych wydarzeń, gdy kończyła się wojna, są dziś już prawie wyłącznie ludzie, którzy mieli wówczas co najwyżej kilkanaście, a nierzadko zaledwie kilka lat. Ich wspomnienia, to pamięć dzieci, które często niewiele rozumiały z tego, co się wokół dzieje. W wypadku najmłodszych, którzy dziś mają siedemdziesiąt trzy, cztery lata, jest to raczej przekazana im pamięć matek, ciotek, babć i dziadków. Ojców i wujków przeważnie już nie było. Albo zginęli na froncie, albo zostali zesłani na Wschód, albo uciekli na Zachód. To opowieści zasłyszane, gdy mieli już tyle lat, że mogli je zapamiętać. Piotr Miczka z Brożca koło Krapkowic, miał trzy lata, kiedy jego wieś stała się częścią Polski. Z tego czasu zapamiętał bolesnego kopniaka w tyłek, który wymierzył mu przejeżdżający akurat na rowerze milicjant. Miała to być kara za to, rozmawiał z kolegą po niemiecku. Bo niemiecki był zakazany. Ale takie wspomnienie zapisane bezpośrednio w pamięci dziecka, to wyjątek. – Trzy lata to za mało. Te wszystkie spostrzeżenia, które zakodowałem w sobie, pochodzą z opowiadań najbliższych – tłumaczy pan Piotr. – Szkoda, że to nie zostało zapisane, bo tych wydarzeń było bardzo dużo – dorzuca. Koniec dzieciństwa Maria Wolik Maria Wolik była wtedy zdecydowanie starsza. Miała jedenaście lat, gdy do jej Lubecka, wioski tuż przy Lublińcu, powiatowym mieście niemal w połowie drogi między Częstochową a Opolem, dotarła Armia Czerwona. – Dzieciństwo miałam bardzo ładne, żył tato, żyła mama. I my, trzy dziewczynki. Najmłodsza miała cztery miesiące – wspomina. Cały świat jej się zawalił, gdy 12 lutego zabrali ojca. Dzieciństwo się skończyło. – Od tego momentu musiałam dorosnąć – mówi. Ojca wydał Sowietom sołtys. Miejscowy. Jeden z tych, którzy dorwali się wtedy do władzy. Pani Maria nie chce dziś zdradzać jego nazwiska. Nie czuje nienawiści. Jej rodzice mieli sklep. Sowieccy żołnierze go splądrowali. – Ale oni nie byli jeszcze tacy straszni. To był front, normalne wojsko. Dopiero potem wpadła dzicz. Ich bałyśmy się najbardziej – wspomina. – Ale i to przeszło – dodaje. Zaczęła się bieda, która trwała kilka długich lat. Dwie książki Dr. Bernard Linek O tamtych czasach na Górnym Śląsku opowiadają – na różny sposób – dwie książki wydane niedawno przez Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej w Gliwicach i Opolu. Pierwsza z nich, zrealizowana pod redakcją dr Adriany Dawid z Instytutu Historii Uniwersytetu Opolskiego, jest dwujęzycznym zapisem relacji 24 osób i powstała jako pokłosie projektu Archiwum Historii Mówionej, który zaczął się w 2009 roku. Jego celem było nagranie wspomnień tych, którzy w 1945 roku na własne oczy widzieli, co się wtedy działo, bądź niewiele później usłyszeli o tym od swych najbliższych. Drugą pozycją jest wznowienie obszernej, liczącej ponad czterysta stron pracy naukowej dra Bernarda Linka z Instytutu Śląskiego w Opolu o powojennej polityce antyniemieckiej na Górnym Śląsku2. Pierwsze wydanie ukazało się w roku 2000. Pierwsza to krótkie, dwu-, trzy-, czterostronicowe wspomnienia nie tylko Niemców, także Polaków – i nie tylko ze Śląska, ale też z obozu Auschwitz, czy ze zsyłki do Kazachstanu. Dźwiękowe oryginały tych i wielu innych relacji świadków tamtych wydarzeń znaleźć można na stronie Druga prezentuje rozmaite aspekty poczynań nowych władz Górnego Śląska, które jej autor określa zamiennie bądź właśnie tym niepozbawionym emocji słowem „odniemczanie”, bądź też emocjonalnie neutralnym terminem „polityka antyniemiecka”. Opisuje zarówno działania skierowane przeciw ludziom, jak i noszącym niemieckie napisy grobom, tablicom, przydrożnym krzyżom i książkom. Wydanie obu tych pozycji stało się okazją do spotkań zarówno z ich autorami, jak i świadkami historii. Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej zorganizował je w połowie kwietnia w Opolu i Katowicach. – Jestem zachwycona, że możemy o tym rozmawiać. Kiedyś to było niemożliwe – powiedziała jedna z uczestniczek spotkania w Opolu, która sama pamięta tamte czasy. "Odniemczanie" Bernard Linek broni się przed tezą, że przedmiotem jego badań są prześladowania Niemców po II wojnie światowej. – Nie podchodziłbym do tego tak emocjonalnie. Raczej bym to nazwał polityką prowadzoną przez polskie państwo wobec ludności śląskiej, nie tylko wobec Niemców. Nie chodziło tylko o ich prześladowanie – tłumaczy Linek. I przypomina pojęcie „ziem odzyskanych”. Miało ono jego zdaniem podwójny wymiar znaczeniowy: – Teza państwa polskiego była taka, że nie tylko odzyskujemy polskie, piastowskie ziemie, ale i ludzi. Że przynajmniej na Górnym Śląsku i Mazurach mieszka ludność etnicznie polska. Tymczasem żyła tu, jak na każdym pograniczu, ludność wymieszana etnicznie, językowo, nakładały się na siebie kultury, religie – dodaje. Linek podkreśla, że społeczeństwo zorganizowane na zasadzie narodu „to XIX, a właściwie XX wiek”. Przez poprzedzające go tysiąclecie ludzie myśleli raczej kategoriami lokalnymi. Perspektywę określały takie słowa, jak polska „ojcowizna” i niemiecki „Heimat”. A odzyskiwanie mieszkańców Górnego Śląska dla Polski polegało na „odniemczaniu" i repolonizacji.– „Odniemczanie” nie jest terminem naukowym – podkreśla historyk z Opola, – lecz słowem wziętym z epoki. Posługiwała się nim w latach 1945-46 polska administracja państwowa.– Jest to odwrócenie dużo wcześniej używanego pojęcia „zniemczanie” dobrze odzwierciedlające emocje towarzyszące temu, co się działo wówczas na tym obszarze – tłumaczy Linek. „Obozy pracy" W 1945 roku „odniemczanie" polegało przede wszystkim na usuwaniu Niemców. W tym celu zostały utworzone tak zwane „obozy pracy”, do których spędzano ludzi przeznaczonych do wysiedlenia. Często były to po prostu powtórnie uruchomione obozy niemieckie, przeważnie filie KZ Auschwitz. Tak było w Mysłowicach, Świętochłowicach, czy Gliwicach. Natomiast chyba najbardziej znany dziś obóz w Łambinowicach powstał na terenie dawnego poligonu wojskowego. I właśnie tych obozów, a nie wysiedlenia, bali się mieszkańcy Śląska najbardziej. – Przecież ludzie wiedzieli, co tam się dzieje. Śmiertelność w polskich obozach była bardzo wysoka; rzędu kilkunastu, nawet kilkudziesięciu procent – mówi Linek. Historyk ostrzega jednak jednocześnie przed stawianiem znaku równości między powojennymi polskimi obozami, a obozami niemieckimi. Zdecydowana większość więźniów polskich obozów zmarła na choroby zakaźne (tyfus) wywołane panującymi w obozach warunkami i niedożywieniem. Zbrodnie popełniane na więźniach nie były wcale wydarzeniami jednostkowymi, zwłaszcza w kierowanym przez osławionego Salomona Morela obozie w Świętochłowicach. Ale nawet tam nie było planowej eksterminacji, jak w obozach nazistowskich. Prof. Edmund Nowak z Uniwersytetu Opolskiego, który do 2010 był dyrektorem Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach–Opolu, oszacował, że w obozie Łambinowice zmarło tysiąc do półtora tysiąca z co najmniej pięciu tysięcy jego więźniów. Według Instytutu Pamięci Narodowej najwięcej ofiar odnotowano w obozach w Mysłowicach (co najmniej 2281 osób z ponad 13,7 tysięcy) i w Świętochłowicach-Zgodzie (co najmniej 1855 z około sześciu tysięcy). Był jeszcze działający przez kilka miesięcy 1945 roku obóz sowieckiej tajnej policji NKWD w Toszku, w którym zginęło 3300 z 4600 więźniów, przy czym 3600 osób zostało tam dowiezionych z więzienia w Budziszynie. (czytaj dalej na str. 2) Na zdobytych terenach sowieccy oficerowie instalowali nową władzę Oniemiałe groby Obozy – a było ich około stu – zostały zlikwidowane po kilku, lub kilkunastu miesiącach. W 1947 roku reaktywowano jednak obóz w Gliwicach. – Był przeznaczony dla trzech grup osób. Pierwszą byli powracający z Zachodu, podejrzewani, że są Niemcami. Drugą stanowili przeznaczeni do wysiedlenia, a trzecią ci, którzy się sprzeniewierzyli polskości – mówi Linek. To „sprzeniewierzanie się” polegało najczęściej na posługiwaniu się językiem niemieckim. – Przez pół wieku twierdzono, że można było mówić po niemiecku. Tymczasem już w pierwszym rozporządzeniu władz polskich zakazano używania języka niemieckiego publicznie – podkreśla opolski historyk. Zresztą nie tylko publicznie, bo nierzadko zdarzały się donosy na ludzi, którzy posługiwali się nim w domu. W swojej monografii Linek pisze o rugowaniu języka niemieckiego nie tylko z ulic, ale też kościołów, cmentarzy i przydrożnych krzyży, figur i pomników. – Groby naszych przodków oniemiały – powiedział jeden z uczestników spotkania w Gliwicach. Także niemieckie książki stały się obiektem tych działań, choć trudno ocenić ich skalę. W każdym razie zarządzano ich zbiórki. Nie każdy jednak chciał się rozstać ze swoim księgozbiorem. Matka Piotra Miczki zapakowała książki do worków i zakopała w lesie. Kiedy strach minął, wykopała je. Niestety, w większości nie przetrwały, zniszczyła je wilgoć. Dwujęzyczne nazwy miejscowości nie wszystkim się podobają Będziecie się nazywali – Szpaltowski "Odniemczano" w końcu także imiona i nazwiska tych, który pozwolono pozostać. Niekiedy odbywało się to w dość absurdalny sposób. Wojewoda Aleksander Zawadzki mianując prawnika Wincentego Spaltensteina na pierwszego polskiego prezydenta Gliwic zauważył, że z takim nazwiskiem nie może pełnić tej funkcji. Jego prawne wywody, że na drodze administracyjnej zmiana nazwiska może długo potrwać, przerwał szybką decyzją: „załatwimy to na krótkiej drodze, zaraz na miejscu… Ot, będziecie się nazywali – Szpaltowski”, powiedział i nakazał sekretarce przepisać dokument na nowe nazwisko. Tym bardziej więc zakazana była nauka języka niemieckiego w szkołach. Nie ma takiej mniejszości Nie tylko władze PRL negowały istnienie niemieckiej mniejszości i nie działo się to tylko w pierwszych latach po wojnie. Tę tezę powtarzało także wielu polskich hierarchów. Zapytany o to jeszcze w latach 80-tych prymas Polski kard. Józef Glemp twierdził, że "takiej mniejszości u nas nie ma". Ci, którzy tak myśleli, najpóźniej podczas mszy pojednania w Krzyżowej, w której uczestniczyła liczna grupa głośno witającego „swojego kanclerza”, przekonali się, że się mylili. Nadal jednak są i tacy, którzy najwyraźniej nie chcą się z tym pogodzić do dziś i na przykład zamalowują niemieckojęzyczne nazwy podopolskich miejscowości. Dokładnie tak samo, jak to raptem sto kilometrów dalej robią „nieznani sprawcy” z polskimi tablicami na Zaolziu, czyli w należącej dziś do Czech części Śląska Cieszyńskiego. Dopiero III Rzeczpospolita dała Niemcom w Polsce możliwość pielęgnowania swojej kultury Nie wszyscy wyjechali Jeszcze przed zaakceptowaniem przez aliantów na konferencji w Poczdamie przymusowych wysiedleń z państw Europy Środkowej nowe władze Polski, za zgodą władz sowieckich, wypędziły około osób ze Śląska. Większość z nich trafiła na Zachód, do Niemiec – co piąty, może nawet co czwarty został jednak zesłany do kopalni Donbasu lub jeszcze dalej na Wschód. W następnych latach, już w ramach zorganizowanej akcji wysiedleńczej, Górny Śląsk musiało opuścić do nich drugie tyle jego mieszkańców. Gdy obozy pozamykano, strach minął. Przymusowe deportacje zamieniły się w dobrowolny proces łączenia rodzin, który z różną intensywnością trwał praktycznie do ostatnich lat istnienia PRL. Ale nie wszyscy wyjechali. Gdy zniknęły zakazy, okazało się, że na dawnym polsko-niemieckim pograniczu wciąż jeszcze żyją Niemcy. I że jest ich nawet całkiem sporo. Że jednak jest taka mniejszość. Aureliusz M. Pędziwol ____________________ 1 „II wojna światowa we wspomnieniach mieszkańców Górnego Śląska”, pod redakcją naukową Adriany Dawid, Archiwum Historii Mówionej, tom 2., Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej, Gliwice-Opole 2014. 2 Bernard Linek, „Polityka antyniemiecka na Górnym Śląsku w latach 1945-1950”, Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej, Gliwice-Opole 2014, wydanie 2. popr.
Materiały: 15 15 10 Koszt: 6 000 Plan Poziom 4 (Mistrzowski) Wymagany poziom: 23 Broń dwuręczna Barbarzyńca Legendarna potężna broń dwuręczna 55,0 Obrażenia na sekundę 53-57 pkt. obrażeń 1,00 ataku na sekundę Primary +[3 - 4]% obrażeń +[494 - 674] pkt. życia przy trafieniu+4 losowe magiczne właściwości Account Bound Tylko umarli widzieli koniec wojny.
Profesor Bronisław Geremek był jedną z najwybitniejszych postaci powojennej Polski, takiego formatu, jak ks. Jerzy Tischner, Jerzy Turowicz, czy Jerzy Giedroyć. Był nie tylko politykiem, współtwórcą „Solidarności”, uczestnikiem obrad okrągłego stołu, ministrem spraw zagranicznych. Był także uznanym w Europie historykiem-mediawistą, znawcą średniowiecznego Paryża. Zginął tragicznie w 2008 roku w wypadku samochodowym k. Nowego Tomyśla, na trasie Poznań Świecko. Urszula i Tomasz Kujawski: „Mamy za sobą wiele zakrętów, ale na szczęście udało nam się pozbierać” Profesor Bronisław Geremek: tragiczny wypadek Jego mercedes zjechał na lewy pas i zderzył się czołowo z dostawczym Fiatem Ducato. Profesor Bronisław Geremek zginął na miejscu, to on prowadził auto. Prawdopodobnie zasłabł albo zasnął za kierownicą. Ponieważ był bardzo znanym politykiem, natychmiast zaczęły krążyć różne teorie, że sprawy nie wyjaśniono do końca. Że współpasażerka profesora Bronisława Geremka nie wyjaśniła, czy np. rozmawiał w czasie jazdy przez telefon, albo dlaczego nie widziała, co się z nim dzieje. Miała zastrzec, że w wypadku doznała szoku pourazowego i niczego nie pamiętała. Wykluczono jednak, by profesor Geremek miał we krwi alkohol, ślady środków psychotropowych, nie cierpiał też na śpiączkę cukrzycową. Ostatecznie prokuratura przyjęła wersję o nieumyślnym spowodowaniu wypadku w wyniku utraty kontroli nad pojazdem. Był jedyną ofiarą tego wypadku, pozostali uczestnicy odnieśli obrażenia, ale bez zagrożenia życia. Jego śmierć była szokiem. Profesor Bronisław Geremek zginął 17 lipca 2008 roku, miał 76 lat. Nie był młodym człowiekiem, ale cały czas aktywnym w polskiej i europejskiej polityce. Był dżentelmenem i człowiekiem dyskretnym, niewiele o sobie opowiadał. Kiedy w rozmowie z „Vivą”, Piotr Najsztub spytał go, czy umie kochać, powiedział: „Uważam to pytanie za agresję na terytorium, które staram się chronić”. Miał trudne i burzliwe życie. Jak wyglądały jego losy? Profesor Bronisław Geremek: jego dziadek był magidem Profesor Bronisław Geremek urodził się w 1932 roku, w rodzinie żydowskiej. Jego ojciec Boruch Lewertow miał wytwórnię futer. Jego dziadek był magidem, uczonym rabinem, interpretatorem Tory, kaznodzieją. Mieszkali w Warszawie na ulicy Mławskiej, dobrze im się powodziło. Profesor miał starszego brata, na którego w domu mówiono Izio. Po wojnie Izio zamieszkał w Ameryce, byli z Bronisławem związani, ale odwiedzali się okazjonalnie. Jak mówił jego brat , który funkcjonował w Ameryce jako Jerry Lewart – stali się ludźmi z dwóch różnych światów. Obaj mieli beztroskie dzieciństwo, które w koszmar zmieniła wojna. Fot. Prof. Bronisław Geremek z Tadeuszem Mazowieckim i Janem Olszewskim, 1981 rok, fot. STOCK/BEW - W 1940 roku w Lewertowie znaleźli się w getcie, a dwa lata później cała rodzina trafiła na Umschlagplatz. Jak opowiadał brat Bronisława Geremka, przeżyli, bo wykupił ich od Niemców ojciec, który miał zgromadzone dolary na czarną godzinę. Najpierw Bronka, bo był najmłodszy. A potem pozostałych. Wiedzieli jednak, że trzeba uciekać z getta. Bronisław jako mały chłopiec pojechał z matką do Zawichostu do Stefana Geremka, jak wspominał profesor - dobrego człowieka, który miał tam wielobranżowy sklep. Wysłał go tam jego ojciec, który wiedział, że Stefan potrzebuje pomocy w prowadzeniu sklepu. Liczył, że uratuje w ten sposób żonę i młodszego syna. Sam został w Warszawie ze starszym synem, ukrywali się w pojedynkę, Boruch Lewertow zginął prawdopodobnie w Auschwitz. Zobacz też: Annie Maruszeczko spłonął dom, jednak nigdy się nie poddała! Co dzisiaj robi była gwiazda TVN? Bronisław Geremek o wojnie Bronisław Geremek w rozmowie z Jackiem Żakowskim wspominał czas w getcie: „Pamiętam koleżankę, moją dziesięcioletnią rówieśniczkę, która bez ruchu leżała na chodniku. Też byłem wycieńczony, ale widać musiałem jeść więcej, skoro nadal trzymałem się na nogach. Pamiętam swoją rozpacz, bo widziałem, że ona umiera, a nie miałem nic, co mógłbym dać jej do jedzenia. Patrzyłem na nią z bezsilnością, gdy przy mnie odchodziła. Niebawem zachorowałem. W getcie nie miałem szans na przeżycie, choćby dlatego, że nie było żadnych potrzebnych lekarstw. Jedynym ratunkiem było przejść na aryjską stronę. Mama pomyślała o wszystkim. Wyposażono mnie w dokładne instrukcje. Ktoś przeprowadził mnie przez dziurę w murze. (...) Nie zapomnę jednak tej kilkuprzystankowej podróży. Wszyscy pasażerowie "polskiej" części tramwaju spoglądali na mnie wymownie. Widzieli zabiedzone, dygoczące z zimna dziecko. Był sierpniowy upał, a ja miałem na sobie cztery swetry. Nie było żadnych wątpliwości, że jestem z getta. Nikt mnie jednak nie zadenuncjował”. Fot. Profesor podczas sesji Parlamentu Europejskiego w Strasburgu, fot. UPPA/Photoshot/BEW Bronisław Geremek mówił, że w czasie wojny widział, jak płonie świat. Dookoła niego była śmierć, strach, pożoga. Nigdy nie wracał do dziecięcych doświadczeń, choć to one go formowały. „Świat palił się na moich oczach. Palił się też mały świat rodzinnych kontynuacji, w których jest ciągłość oczywistych wartości, zasad, reguł. W mojej dziecięcej biografii świat ciągle się rozpadał”. Ale też jak mówił w rozmowie z Piotrem Najsztubem, wiedział, że w najgorszej sytuacji jest szansa. „Nauczyłem się stawiać na szansę”, wyznał. Zobacz też: „Dla męża byłam tą jedyną”. Historia miłości Teresy Lipowskiej i Tomasza Zaliwskiego Nie bądź taki Geremek W Zawichoście ukrywali się z mamą pod nazwiskiem Wachlewscy, pod opieką Stefana Geremka. Po wojnie jego mama – Alicja wyszła za Stefana, gdy dowiedziała się, że jej mąż nie żyje. Cała trójka przeniosła się do Wschowy, a pod koniec lat 40. ubiegłego wieku do Warszawy. Bronisław Geremek chodził do szkoły we Wschowej, był chudym, rudowłosym chłopakiem, mnóstwo czytał, nawet podczas drogi do szkoły. Jak ktoś wyciągał książkę, to chłopcy śmieli się „Nie bądź taki Geremek”. We Wschowie poznał księdza Andrzeja Bardeckiego, wybitnego duchownego, po latach znanego publicystę „Tygodnika Powszechnego”. Pod jego wpływem wstąpił do „Solidacji mariańskiej”, był ministrantem, przeżył czas fascynacji katolicyzmem. Potem już po przeprowadzce do Warszawy poszedł do liceum i na studia, na historię. Zaangażował się w komunizm, wstąpił do partii. Ale też szybko, bo już w 1968 roku zaczął być działaczem opozycji. Zobacz też: Hanna Konarowska o swojej mamie Joannie Szczepkowskiej: „Mama z mojego dzieciństwa była po prostu królową” Bronisław Geremek i żona Hanna Ożenił się w 1952 roku z koleżanką ze studiów, jego żona Hanna była także historykiem, specjalizowała się w antyku. Pracowała na Uniwersytecie warszawskim. To było studenckie małżeństwo, ale przetrwało lata, do śmierci Hanny w 2004 roku. Pytany przez Piotra Najsztuba, czy jest dobrym mężem, odpowiedział: „Niezbyt dobrym. Życie domowe nie ma należnego miejsca”. Nie uważał się też za dość dobrego ojca, choć jak mówił, starał się. Miał dwóch synów Marcina i Macieja, obaj są lekarzami. Marcin Geremek jest chirurgiem naczyniowym, Maciej - neurologiem. A wnuczka profesora Maria została weterynarzem, angażowała się w akcje ratowania wielorybów i dzikich zwierząt w Afryce. Chyba jednak nie był takim złym ojcem, bo jego starszy syn wspominał w rozmowie z „Gazetą Wyborczą", jak razem pływali łódką po Mazurach. I jak ojciec uczył go punktualności: Przyjechałem pod pomnik Kilińskiego. Ojciec już czekał. - rzucił. - próbowałem się bronić. Ale ojciec błyskawicznie mnie zgasił: . Od tego czasu nigdy się nie spóźniałem”, opowiadał w rozmowie z „Gazetą Wyborczą". Ale też wspierał go. Gdy po skończeniu studiów Marcin Geremek jako syn opozycjonisty nie mógł dostać pracy, bardzo to przeżywał. Mówił Marcinowi: „Słuchaj, nie takie bryły przed nami były". Czytaj również: „Historyk musi rozumieć, co nie znaczy wybaczyć”. Bronisław Geremek o antysemickich wyzwiskach Fot. Bronisław Geremek ze Zbigniewem Brzezińskim, Janem Nowakiem-Jeziorańskim i Zdzisławem Najderem, lata 90. fot. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE Profesor Geremek bardzo przeżył śmierć żony Wspominał też ojca jako dosyć roztrzepanego człowieka, który potrafił zatrzasnąć kluczyki w samochodzie. Mieli dużego psa Snapa i Bronisław Geremek wychodził z nim na spacer, ale „wracali raczej oddzielnie. Kiedyś (ojciec) zostawił Snapa na placu Grzybowskim. To był bardzo mądry pies i na szczęście umiał sam wrócić do domu, czasami nawet przed ojcem. Pies był znany we wszystkich knajpach”. Bardzo przeżył śmierć żony. Byli małżeństwem 52 lata, przeżyli razem rewizje, internowanie Bronisława Geremka, areszty. Szczęśliwe i trudne chwile. Ich mieszkanie przy ulicy Piwnej w Warszawie na Starym Mieście podzielone było na dwie części – część Hanny Geremek i część profesora. Jak wspominał syn: „W części mamy ojciec przez 4 lata niczego nie zmienił. Tam jest mamy szczoteczka do zębów, ubrania, futra. Wszystko zostało jak w dniu, kiedy odeszła”. Nawet strzykawki, którymi w ostatnich tygodniach życia dostawała leki. Wszystko było jak dawniej. Nic nie zostało o centymetr przesunięte. Sam profesor Bronisław Geremek był charakterystyczną postacią z bródką i fajką, którą często popalał. Był niezwykłym człowiekiem, miał zasady. Miał też swoje snobizmy, podobno przez całe życie pamiętał, że kiedyś w obecności znanego profesora źle pokroił jagnięcinę. Na jego pogrzebie na warszawskich Powązkach byli prezydent Lech Kaczyński, premier Donald Tusk i były prezydent Lech Wałęsa. Ówczesny prezydent Lech Kaczyński powiedział że kiedy rozwijał się ruch „Solidarności", to „Bóg sprawił, że do Gdańska przyjechała grupa intelektualistów związanych z opozycją” wraz z Bronisławem Geremkiem
tylko umarli widzieli koniec wojny